J. Roś: Wyobrażam sobie, że czasami postrzegasz świat jako zbiór niedoszłych fotogramów, a najlepsze zdjęcia robimy wtedy, gdy nie mamy przy sobie aparatu. Zostawisz nam opowieść o takim niedoszłym fotogramie, uchwyconym z punktu widzenia muzyka na scenie?
M. Karnowski: Nie wiem, czy to będzie oszałamiające zdjęcie (śmiech). Rzecz dzieje się wiele lat temu. Gramy swoją pierwszą trasę. Udało się załatwić koncert w jednym z ważniejszych klubów w Polsce. Duża, efektowna przestrzeń z tradycjami. Czterech smarkaczy nieco onieśmielonych wychodzi na scenę. Na sali, która może pomieścić kilkaset osób, nie ma nikogo prócz trzech chłopców, którzy usiedli z boku, przy okrągłym stoliku. To dla nich dziś zagramy.
Ten widok pustej (niemal) sali był załamujący, ale jednocześnie w jakiś dziwny sposób bardzo nas zmobilizował. Pamiętam, że daliśmy wówczas świetny koncert, na przekór rzeczywistości. W tej historii zabawne jest również to, że po wielu latach spotkaliśmy się z tymi trzema młodzieńcami z widowni. Podeszli do nas i zapytali: „Pamiętacie wasz koncert w Poznaniu w 2004 roku? To byliśmy my, tam, przy stoliku”.
J. Roś: Fabuła opowieści, zawartej na Linii nr 8 jest trochę zakładnikiem losu. Kartki z wierszami, bilet, muszla, kruche materiały… Po każdym odsłuchaniu płyty układałam ją ostrożnie z całą zawartością „szkatułki”, żeby fanaberie losu nie upodobniły jej do instalacji, trwającej tyle, ile wystawa, na której ułożono elementy. A może właśnie o to chodzi, aby w waszą opowieść wdarł się przypadek?
M. Karnowski: Chyba surrealiści jako pierwsi nadali tak wielką rangę „przypadkowi” w akcie twórczym. To zawierzenie ślepemu losowi było wówczas odkrywcze i na pewno wymagało odwagi. Ale czy tak naprawdę istnieją przypadki?, nie podjąłbym się tego rozstrzygać. Czy gra w „Wybornego trupa” była generatorem zrządzeń losu? A może rysunki, które wówczas powstawały to jednak coś wręcz przeciwnego? Lubię wierzyć, że w sztuce nie ma przypadków. Masz jednak rację: z 3moonboys pozostawiamy wiele miejsca dla obiorcy. Potrzebujemy jego pomocy. Chcemy, aby to była wspólna podróż. Lubimy jego obecność, jego ingerencję.
Gdy rozmyślałem o Linii nr 8, zjawił mi się pasażer, który wsiada do tramwaju, zajmuje wygodne miejsce przy oknie, wkłada słuchawki na uszy, włącza muzykę, otwiera książkę w zaznaczonym miejscu i czyta. Motorniczy dzwoni, zamyka drzwi i wówczas zaczyna się przejażdżka. Linia nr 8 jest po części ścieżką dźwiękową do tej podróży, a jednocześnie relacją z wędrówki. Ponieważ ósemka w pozycji poziomej przypomina pętlę i symbol nieskończoności, jazda tramwajem nabiera metaforycznych znaczeń.
J. Roś: Wspomniałam o instalacjach… Jakie były najważniejsze spotkania w Twoim „romansie” ze sztukami wizualnymi? Czego oczekujesz od sztuki? To te same oczekiwania, jakie masz w stosunku do literatury? Czy może słowo „oczekiwanie” nie jest tu najtrafniejsze?
M. Karnowski: Prawie zawsze oczekuję spotkania, które będzie otwierające. Sztuka ma tę niebywałą siłę, że może takie spotkanie wyznaczyć. Stawię się na nie z nadzieją, że zobaczę ścieżkę, którą jeszcze nie spacerowałem.
Co do moich doświadczeń ze sztukami wizualnymi, są one chyba zbyt skromne – przynajmniej na razie – abym mógł wymądrzać się na ten temat. Wspólnie z zespołem Brda planujemy wkrótce swoje doświadczenia w tej materii wzbogacić, ale na razie jesteśmy na początku drogi.
J. Roś: Czytając i słuchając słowa, jakie wieziecie Linią nr 8 myślałam o ukazywaniu niezwykłości tego, co przywykliśmy uważać za zwykle. Wierzysz w permanentną niezwykłość, „niezwykłą do tego, by nową zwykłość zastygać”?
M. Karnowski: Pamiętasz Dużą rybę Tima Burtona? To może nie jest dokładnie to, o co pytasz, ale ocalenie cudowności w codzienności wydaje mi się konieczne do jakiegokolwiek twórczego działania. W innym filmie Wim Wenders pięknie ukazuje wyższość dziecka nad odartą z niezwykłości dorosłością.
Chcieliśmy na Linii nr 8 wywołać niemożliwe. Chcieliśmy, aby podczas tej przejażdżki słowo poczuło nagle, że jest pisane. Przyjemnie byłoby wówczas zobaczyć minę pasażera, który zorientował się, że właśnie jest wymyślany.
J. Roś: Istnieją takie książki, o których mówimy, że nie stać by nas było przeczytać je od deski do deski. Ale kąski są smaczne. Opowiedz o takich swoich „kąskach”, ważnych fragmentach, odpryskach…
M. Karnowski: Chyba jednak staram się czytać książki w całości. Nawet jeśli nie trzymam się wyznaczonej przez autora kolejności, co zdarza mi się w przypadku tomików poetyckich, jestem zbyt zachłanny, aby opuścić jakieś fragmenty. Natomiast niektóre dzieła wymagają innego rodzaju skupienia i więcej czasu. Lektura Prousta trwa długo. Gdy zamknąłem ostatni tom, poczułem dziwny rodzaj straty. Jakbym właśnie rozstał się z przyjacielem. Podobnie było po przeczytaniu Finneganów trenu, z którymi spędziłem cały rok.
J. Roś: Czytelników Bookeriady interesują szczególnie nowości wydawnicze. Mógłbyś polecić im jakąś książkę, a może na jakąś oczekujesz?
M. Karnowski: W marcu Czarne wypuszcza książkę Kim Gordon Dziewczyna z zespołu, na którą ostrzę sobie zęby. Nie będę pewnie szczególnie oryginalny, ale z nowości (względnych) polecić mogę książki Jaume’a Cabre.
J. Roś: Dziękuję za rozmowę w imieniu czytelników Bookeriady i życzę wielu fascynujących lektur w bieżącym roku.
Fot. zbiory prywatne Marcina Karnowskiego