Która z dwóch potężnych dziedzin sztuki, jakimi bez wątpienia są literatura i teatr, wyłoniła się pierwsza lub też odegrała większą rolę w kulturze? Historyczne założenia są bardzo problematyczne. „Literatura w teatrze” ma za zadanie śledzić wzajemne przenikanie się tych dziedzin twórczości i wykazywać jak głęboko czerpią one wzajemnie ze swoich metod. Sięgając do repertuaru teatrów współczesnych będziemy pytać: dlaczego żaden z rodzajów literatury nie oddaje niuansów rzeczywistości w sposób równie emocjonalny jak dramat?

Laputa&Lagado”, scenariusz, inscenizacja, reżyseria oraz produkcja: Wiesław Hołdys, muzyka Latającej Wyspy: Ewa Ryks, psychoakustyka: Maurycy J. Kin, współpraca scenograficzna: Katarzyna Jędrzejczyk, tłumaczenia na język czeski: Alma Haltof i Zbigniew Machej.

Teatr Mumerus, premiera 5 listopada 2005 roku.

 

Nie jest tajemnicą, że charakterystyczna rzeczywistość powieści na deskach teatru –  to pomysł  bardzo ryzykowny. Wydaje się nawet, jak sugerował niegdyś krytyk teatralny Andrzej Górny, że projekt taki stawia przed realizatorami zbyt wiele problemów, „aby mogło powstać przedstawienie uznane za bezsporne dla wszystkich”. Sądzę jednak, że pewien pierwiastek owej „bezporności” udało się „wyciągnąć” w alchemicznej, kameralnej sali Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej. Mam na myśli spektakl „Laputa&Lagado”, będący adaptacją teatralną trzeciej podróży Gullivera z powieści Podróże do wielu odległych narodów świata Jonathana Swifta.

 LITERATURA…

Przede wszystkim należy powiedzieć, że Teatr Mumerus ma swoją tajemniczą specyfikę i nie da się nie zauważyć, że chce być jej wierny. W 2005 roku sięgnął po pozycję, która nie cieszy się w teatrach wielkim powodzeniem. Ktoś mógłby zaprzeczyć, że przecież Podróże Guliwera są często określane mianem jednej z najważniejszych książek angielskiego oświecenia. Poza tym nie da się ukryć, że to jeden z tytułów powszechnie znanych szerokiej masie czytelników.  I tutaj rodzi się pytanie: jak wielu z nich wie, że powieść tą znamy przeważnie z wersji skierowanych do dzieci, które pomijają szeroki wachlarz wątków dzieła, począwszy od rozmyślań nad istotą ludzkiej nadziei nieśmiertelności, a skończywszy… Istotnie, Podróże do wielu odległych narodów świata Lemuela Guliwera to zarówno porywająca powieść fantastyczna, jak i cięta satyra obywateli angielskich XVII/XVIII wieku. Teatr Mumerus przełamuje pewien niekorzystny fenomen (przejawiający się tym, że w niezliczonych adaptacjach  pomija się trzecią podróż zaczynającą się wizytą na Latającej Wyspie Lapucie), oddając pierwszeństwo „cynicznej metafizyce” społeczeństwa, borykającego się z problemem werbalnego i mentalnego porozumienia.

…W TEATRZE.

Pierwsza refleksja wskazuje, że inność, opływowość pokazego świata jest warunkiem niesamowitości, a więc i powodzenia przedstawienia. To niewątpliwe, że składa się ona na siłę ekspresji spektaklu, ponieważ dziwaczna estetyka i niepojęta poezja towarzyszą pokazowi od momentu podniesienia kurtyny. Niewątpliwie reżyser Wiesław Hołdys wierzy w to, co wciąż jest w dramacie porywające i żywe, w zakwestionowanie fizycznych granic widza. Nie stara się jednak scalać wszystkich metafor i intuicji, które aktorzy otrzymują od widowni,  a raczej kolejno odsłania ich wizerunki. Teatr Mumerus twórczą energię widzów przekłada więc na dźwięk, kolor i cień. One same tylko powierzchownie i pozornie się przysłaniają. W rzeczywistości doskonale przekształcają się wzajemnie, sprawiając, że inspirująca kreacja artystyczna, jakiej mamy szanse doświadczyć, wymyka się racjonalnej ocenie.

O wiele jednak ważniejszy dla mnie aspekt, dla którego podróż na Latającą Wyspę staje się niezapomnianym doświadczeniem, tkwi w przesłaniu spektaklu. Nie będę rozwodzić się nad klarownością i czytelnością owego przesłania, ponieważ uważam, że o jego sile musi stanowić właśnie nieczytelna konstukcja. Z wizyty Guliwera w Krainie Nieśmiertelnych wynika bowiem, że nie ma takiego, choćby najbardziej fantazyjnego j ę z y k a,  który nie byłby tylko „bogactwem pozornego dziania się”. Ten świat na bieżąco wymyślany, pełen głośno kwitnących idei, nawet najbardziej pięknych i wzruszających, ostatecznie jest podszyty nieuchronnym infantylizmem. Słowa nie pełnią wcale roli opiekunów i strażników ładu, ale wprost przeciwnie – stają się ofiarami, które zasługują na nasz śmiech.

I zagubienia w tym śmiechu nie da się przełożyć na wspólny język.

Spektakl obejrzałam 19 sierpnia 2012 roku

w Teatrze Zależnym Poltechniki Krakowskiej.

Joanna Roś

Grafika: Maciej Boksa