Jeżeli wychowaliście się w latach 90. ubiegłego wieku, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że co tydzień z niecierpliwością oczekiwaliście na kolejny odcinek „Muminków”. Być może baliście się Buki. A może nie? Może było Wam smutno, że nikt jej nie lubi i mieliście ochotę ją przytulić, by ogrzać lodowe serce? Albo fascynowała Was melancholia w oczach Włóczykija, a dźwięki melodii wygrywanych przez niego na harmonijce wzbudzały w sercu tęsknotę, choć sami nie wiedzieliście, za czym. I mieliście ochotę przyłączyć się do niego, gdy ruszał na południe, bo fascynowała Was ta wolność, niezależność i wyruszanie w drogę, tylko po to, by móc kiedyś wrócić.
Pewnie będąc dziećmi nie pomyślelibyście nigdy, że szczęśliwa Dolina Muminków, gdzie „wszystko jest dobre i jasne jak błysk”, zrodziła się jako swego rodzaju lekarstwo na okrucieństwa wojny, czasy niepokoju i rozłąki z bliskimi, w których Tove przyszło dorastać. Ba, nawet będąc już dorosłym trudno się domyślić, że w walizce, którą pewnego dnia przytargali do Domu Muminków Topik i Topcia, kryje się skarb w wymiarze metaforycznym – miłość, którą skrywa się przed światem. Że postać Too-tiki wzorowana jest na osobie wieloletniej przyjaciółki i partnerki Tove, Tuulikki Pietilä, a Tatuś Muminka to w rzeczywistości ojciec autorki, który sam był pisarzem.
Kim była Tove Jansson?
Książka Boel Westin o „Mamie Muminków” jest jak zaglądanie do szuflady z pamiątkami. Tu kartka z pamiętnika, tam bardzo wczesne ilustracje, gdzie indziej znowu rysunki, na których kreska wije się już całkiem dojrzale i z przekonaniem. Reprodukcje obrazów, fotografie i pocztówki. Radości i smutki. Miłości i rozczarowania. Sukces, który ostatecznie staje się przekleństwem. Wszystko to splata się nam w obraz kobiety wszechstronnie uzdolnionej: pisarki, malarki, ilustratorki.
Biografia Tove przewraca Muminkowy świat do góry nogami. Dziecięce wspomnienia zostają gdzieś daleko w tyle. Wchodzimy w Dolinę pełną znaczeń i zaczynamy je odkrywać, wszystkich poznawać na nowo. I tylko ta tęsknota…
Justyna Sekuła