Któż nie słyszał o „Battlefieldzie”? Próżno chyba takich ludzi szukać. Nie każdy chyba jednak wie, że seria gier znajduje swoje uzupełnienie w powieściach. „Odliczanie do wojny” to dynamiczna historia sensacyjna, szpiegowska, której akcja osadzona jest w świecie tajnych agentów i niewyobrażanie ciężkich misji. Z żalem muszę jednak powiedzieć, że to bardziej bajeczka niż realnie wyglądająca historia.

Akcja rozpoczyna się na granicy Chin z Koreą północną. CIA prowadzi tajną akcję. Jej celem jest przejęcie pewnego człowieka, który odgrywa wielką strategiczną rolę w dobie zagrożenia nuklearnego. Okazuje się jednak, że dobrze zaplanowana akcja, która miała być tylko formalnością, jest tak naprawdę zasadzką, z której tylko agent Kovic wychodzi żywy. Podejmuje się trudnego zadania dojścia do prawdy, kto stoi za zasadzką. Prawda może się okazać bardziej przerażająca niż sobie wyobrażał, ale jednak brnie w głąb tajemnic rządowych. Nie zwalnia nawet wtedy, gdy śmierć ponosi jego dziewczyna. Ma coraz więcej powodów, by zemścić się na tych, którym zależy na ustanowieniu nowego globalnego porządku. Brzmi dobrze, ale…

Dla mnie cała ta książka posiada minus, którego nie jestem w stanie przemilczeć. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że autor nie mógł inaczej postąpić. Chodzi mi o zachowanie bohaterów, nie tylko Kovica, ale wszystkich bohaterów, którzy walczą po stronie amerykańskiej. Wielką miłośniczką nie jestem, ale siły specjalne zazwyczaj mnie cieszą. W niemalże każdym wydaniu. Ale nie amerykańskim. Dlaczego? „Ubzdurała sobie coś” – pomyślicie. Nie, nie ubzdurałam. Po prostu taktyki walki amerykańskich oddziałów specjalnych do mnie nie trafiają. „Nasi są lepsi”, ale nie chodzi o względy patriotyczne, tylko o taktyczną użyteczność. Nie mnie to oceniać, ale w stereotypach musi być nuta prawdy, tym bardziej, że w książce „Battlefield 4. Odliczanie do wojny” mamy do czynienia z ich niemalże idealną kalką. Przykład z pierwszych stron: nas garstka, trzech, może czterech. Ich tuzin. I tutaj cytat: „M4 Deacona miał nie więcej niż trzydzieści nabojów, każdy był więc na wagę złota”. Gdyby „Odliczanie do wojny” napisał ktoś, kto chciałby się wzorować na naszych „specjalsach”, zdanie to brzmiałoby: „M4 Deacona miał nie więcej niż trzydzieści nabojów, ale i tak połowa z nich pewnie zostanie na następną akcję”. Jak lubicie dużo strzelania amerykańskim stylu, to książka dla Was, ale jeśli szukacie realizmu, to zapomnijcie. Znajdziecie w tej książce raczej wielki zbiór wojskowych legend.

Książkę polecam przede wszystkim kobietom. Kupcie ją w prezencie dla swoich mężczyzn, jeśli czasem pogrywają oni w strzelanki i nie mogą wyjść z podziwu dla ich fabuły. Dostaną prawdziwą fabułę i to o wiele lepszą niż chociażby w grach pod tym samym szyldem serii. A jeśli akcje militarne znają tylko z ekranu komputera, to i tak się nie połapią, że coś nie do końca pokrywa się z rzeczywistością. Same też możecie przeczytać, bo Kovic to swoją drogą niezłe ciacho. Agent prawie doskonały, niemalże jak James Bond.

Sylwia Tomasik