„Deliryczny Nowy Jork” to bajkowa opowieść architekta o architektach i dla architektów. Rem Koolhaas wprowadza nas w świat, który nie jest szerzej znany. Poznajemy koleje losu infrastruktury miasta, śledząc niekiedy nowatorskie poczynania ludzi, którzy z Nowym Jorkiem wiązali swoje plany pragnąc, by stał się ich dziełem. Poznajemy Manhattan jako dzielnicę służącą architektonicznym eksperymentom. Obserwujemy zmiany, które zachodzą w zastraszającym tempie. Chyba żadne miasto nie miało „umiejętności” tak błyskawicznego przeobrażania się i dostosowywania do nowych czasów. Zdajemy sobie też sprawę, że te rozwiązania, które na Manhattanie pojawiały się w danym momencie docierały do Europy wiele lat później, albo wcale. Nowatorskie pomysły „budowniczych” Manhattanu oszałamiają i budzą podziw. Czytając tę książkę, ma się wrażenie, że miasto pozwalało się architektom rozwijać i budować swoje wizje, ale z drugiej strony ledwo wytrzymywało napływ nowych pomysłów. Przez bardzo długi okres Nowy Jork poddawał się tzw. „manhattanizmowi”. Wieżowce, biurowce i wszelkiego rodzaju inne monumentalne budynki rosły w zastraszającym tempie. Każdy skrawek wolnej ziemi musiał być zagospodarowany. Nie było mowy o tym, by którykolwiek kwartał pozostawał pusty. Pęd tej samonapędzającej się machiny, jaką jest architektura wielokrotnie wystawiał miasto na próbę. Myślę jednak, że gdyby nie to obciążenie, jakiego w opisywanych czasach doznawało miasto, nie byłoby mowy o legendzie Nowego Jorku i jego deliryczności. Przykładem tego jest Coney Island, które stało się miejscem spełnienia wręcz niewiarygodnych wizji architektonicznych, a jednak wykonalnych. Przecierano oczy ze zdumienia nad kolejnymi ucieleśnionymi wizjami budowniczych. Szczerze zainteresował mnie rozdział o Salvadorze Dalim i Le Corbusier, o „wojnie” na wizje, jaką miedzy sobą prowadzili. Bardzo spodobała mi się przytoczona historia – surrealistyczny performance Dalego z bochenkiem chleba na pierwszym planie.

Czym jest Nowy Jork, czym jest Manhattan? Miastem hermetycznym, z którego nie sposób uciec na zewnątrz. Miejsce to przyciąga a potem nie pozwala odejść. A jeśli nawet uda się wyjechać- i tak się wraca. NYC uzależnia, obezwładnia, zachwyca. Ale i niszczy – przede wszystkim samo siebie.

Była to lektura o tyle trudna, iż w trakcie czytania miałam wrażenie, że autor co chwilę zmienia styl pisania. Zlewa się ze sobą styl powieściowy- płynny i lekki oraz architektoniczny- suchy i rzeczowy. Od historii i anegdot przechodzimy do dokładnych opisów infrastruktury. Być może jest to książka, którą trzeba przeczytać kilka razy ze względu na naprawdę ogromną ilość informacji, którym absolutnie nie odbieram ważności, ale było ich tyle, że po pierwszej lekturze niewiele zapamiętałam. Nie dla wszystkich jest ta książka. Spodoba się jednak tym, którzy interesują się architekturą, innowacyjnymi pomysłami i rozwiązaniami. Ale ja będę jednak wracać do tego tekstu, bo mimo wszystko ma wartość, której nie sposób mu odebrać.

Maria Budek