Niespełna pięcioletni Alek walczył z chorobą nowotworową, która niestety pokonała go w 2016 roku. Rafał Janik postanowił uczcić pamięć swojego zmarłego brata – spisał jego ulubione historyjki, które niegdyś co wieczór mu opowiadał. Tak powstała książeczka „Szymon i Kuba ruszają na ratunek” (przeczytaj naszą recenzję).
Ta estetycznie wydana książka zawiera siedem opowiadań, a wszystkie łączy postawa głównych bohaterów. Szymon i Kuba to żołnierze, których główną misją jest ratowanie ludzi i niesienie pomocy wszystkim potrzebującym. Każdy z nas może stać się takim bohaterem – podczas składania zamówienia na książkę wybieramy instytucję (Wojewódzki Szpital Dziecięcy w Olsztynie, Pomorskie Hospicjum dla Dzieci lub Fundacja Alivia) oraz kwotę, którą chcemy przekazać.
Skąd wziął się pomysł, by dziennikarz finansowy napisał bajki i w taki sposób uczcił pamięć brata? Jak wygląda pisanie opowiadań dla dzieci „od kuchni”? M.in. o tym opowiedział autor książki, Rafał Janik.
Rafał Janik, autor książki „Szymon i Kuba ruszają na ratunek”
Książka powstała jako hołd dla Pana zmarłego brata. Jaki był 5-letni Alek i jak to się stało, że dziennikarz finansowy oraz analityk inwestycyjny zdecydował się napisać i wydać bajki?
Alek był pełnym energii i chęci do życia chłopcem. Interesowało go wszystko, co działo się wokół niego i zawsze musiał być w centrum wydarzeń. Uwielbiałem spotkania z nim, bo dawały masę radości, choć po pewnym czasie dawały solidnie w kość.
W normalnych okolicznościach w życiu nie pomyślałbym, aby napisać bajkę dla dzieci. Pomyślałem jednak, że dzięki niej mogę zachować pamięć o moim bracie, a także zrobić coś dobrego dla innych potrzebujących. Stąd połączenie książki z akcją charytatywną na rzecz instytucji walczących z rakiem.
Czy można powiedzieć, że był to Pana „sposób” na oswojenie się ze stratą bliskiej osoby?
Tak, to forma swego rodzaju żałoby. Zamiast smucić się i załamywać, postanowiłem, że cały 2017 rok poświęcę utrwaleniu pamięci o Aleksandrze. Stąd właśnie wydanie bajki dla dzieci. Rozprawa doktorska, którą właśnie kończę, także zostanie zadedykowana mojemu bratu. W planach mam także górską wyprawę – także w jego intencji.
Jak wyglądały prace nad książką? Od czego Pan zaczął?
Książka „Szymon i Kuba ruszają na ratunek” powstała na podstawie historii, które opowiadałem mojemu bratu na dobranoc. Pierwszym krokiem było więc przypomnienie sobie, o czym dokładnie były te opowiadania i zrobienie spisu treści. W taki sposób wykrystalizowała się ramowa fabuła książki i jej główni bohaterowie, czyli dwaj żołnierze wykonujący różnego rodzaju misje ratunkowe. Później doszły do tego opowiadania, których Alek nie zdążył już usłyszeć, a które moim zdaniem są wartościowe – o powstańcu warszawskim oraz tocząca się w fantastycznym świecie opowieść o tym, gdzie jest i co teraz robi mój brat.
Wydaje się, że nie ma nic prostszego od napisania bajek dla dzieci – jak to tak naprawdę wygląda?
Rzeczywiście na początku myślałem, że napisanie bajek dla dzieci to proste zadanie. Zdawało mi się, że tego typu literatura nie stawia zbyt dużych wymagań fabularnych czy stylistycznych. Wkrótce okazało się, że byłem w wielkim błędzie. Po wstępnych konsultacjach z redaktor prowadzącą okazało się, że to szalenie trudne zadanie. Bajka dla dzieci to zupełnie inne słownictwo, budowa zdań czy formuła, niż to, do czego byłem dotąd przyzwyczajony. Powiem tylko, że napisanie pojedynczego opowiadania zajmowało mi średnio ponad tydzień. Dla porównania – przygotowanie artykułu poświęconego finansom czy bankowości o podobnej objętości, trwa w moim przypadku przeważnie dwa razy krócej.
Oprócz Pana nad książką pracowały jeszcze trzy osoby: ilustratorka, redaktorka prowadząca oraz korektorka. W jaki sposób dobrał Pan zespół?
Z moim zespołem poznałem się w jednym z ogólnopolskich miesięczników, gdzie pisałem artykuły na temat ekonomii i biznesu. Później była wspólna praca nad poradnikiem dotyczącym kolarstwa. Ponieważ w obu przypadkach pracowało nam się bardzo dobrze, nie wahałem się, żeby zaproponować współpracę nad opowiadaniami o Szymonie i Kubie. Okazało się, że literatura dziecięca to ich konik – zarówno redaktor prowadzącej, jak i ilustratorki, a wszystkie Panie miały w tym zakresie olbrzymie doświadczenie, wliczając w to nawet pisanie scenariuszy do filmów animowanych. Gdyby nie ich pomoc, opowiadania o Szymonie i Kubie prawdopodobnie nigdy by nie powstały lub w najlepszym przypadku byłby to tylko moje zapiski leżące gdzieś na dnie szuflady.
Co najbardziej Pana zaskoczyło, jeśli chodzi o proces wydania i późniejszego promowania książki?
Przed zbiorem „Szymon i Kuba ruszają na ratunek” wydałem już kilka książek, więc w miarę dobrze wiedziałem jak zarządzać procesem wydawniczym. Udało mi się idealnie skoordynować prace wszystkich zaangażowanych osób, a książki przyjechały z drukarni kilka dni przed planowaną premierą.
Co do promowania książki to oczekiwałem, że zainteresowanie będzie większe. Wprawdzie po miesiącu od premiery udało mi się sprzedać ok. 1/4 nakładu, przynajmniej w połowie przypadków kupującymi były osoby z rodziny i znajomi. Odzew wśród portali książkowych, księgarni czy firm wydawniczych był już znacznie mniejszy, jeśli nie powiedzieć, że marginalny. Bookeriada jest tutaj akurat chlubnym wyjątkiem ☺. Wierzę jednak, że z biegiem czasu grono nabywców opowieści o Szymonie i Kubie będzie systematycznie rosnąć.
W jednym z wpisów na Pana blogu można przeczytać, że pierwszym zadowolonym czytelnikiem był 5-letni wnuk korektorki. Jak na Pana książkę reagują dzieci, a jak dorośli?
Do tej pory dostałem jedynie recenzje od dorosłych. Wiem z nich, że książka podoba się zarówno im, jak i ich dzieciom. Jedna z moich znajomych – mama rocznego synka – mówi, że czyta książkę swojemu dziecku na dobranoc. Kiedy stwierdziłem, że przecież jej maluch jest za mały, żeby cokolwiek rozumieć, odparła, że to nie szkodzi – wystarczy, że syn słyszy jej głos i od razu się uspokaja. Natomiast w maju mam zaplanowane trzy spotkania autorskie – dwa w przedszkolach i jedno w bibliotece miejskiej w Gdańsku – będzie to doskonała okazja, żeby zobaczyć jak na książkę reagują najmłodsi czytelnicy.
Z powstaniem książki wiąże się smutna historia, ale może podczas tworzenia było coś, co Pana rozbawiło?
Było kilka takich momentów. Tak na szybko to przypominam sobie dwa. Pierwszy miał miejsce, kiedy czytałem wstępną wersję jednej z opowieści, chyba o łodzi podwodnej, mojej narzeczonej. Podczas lektury zastanawiałem się, czy to poważne, że dorosły, prawie 30-letni mężczyzna zajmuje się bajkami dla dzieci. Z miny Ewy też nie mogłem wyczytać, co o tym wszystkim myśli. W którymś momencie jednak szeroko się uśmiechnęła i powiedziała – ten generał to musi być niezła szycha. Siedzi sobie wygodnie w bazie i tylko wysyła Szymona i Kubę po świecie. Śmiałem się razem z nią.
Drugi moment był kiedy czytałem opowiadanie o maszynie czasu już po poprawkach korektorki. Pierwotnie chciałem, aby z tej historii biło trochę grozy – ot, biedak cofnął się w czasie i teraz nie może wrócić, bo popsuł mu się pojazd. Korektorka pozwoliła sobie natomiast na trochę samodzielności i dopisała od siebie, że „naukowiec jest uwięziony w przeszłości przynajmniej do następnej kupy Tyranozaura” – to był chyba najśmieszniejszy moment książki.
Treść książki konsultował Pan ze swoimi rodzicami, siostrą oraz narzeczoną – czy może Pan zdradzić, co podpowiedzieli?
Tata – były oficer – podpowiedział mi kilka szczegółów dotyczących wojskowości. Od niego wiem m.in. w jakich sytuacjach żołnierze salutują, jakie są relacje pomiędzy poszczególnymi stopniami wojskowymi, czy też jakie rodzaje mundurów noszą wojskowi. Siostra – z zawodu oceanograf, przekazała dużo cennych uwag odnośnie bajki o łodzi podwodnej. Zwróciła mi m.in. uwagę, że akcja nie może toczyć się na dnie Bałtyku, bo nasze morze jest zbyt płytkie. Trzeba było więc wysłać Szymona i Kubę na nieco głębszy akwen. Narzeczona jest natomiast biologiem. Jej wiedza przydała się m.in. podczas pisania bajek o krokodylu oraz o dinozaurach, gdzie zauważyła, że niektóre szczegóły na ilustracjach nie zgadzają się z opisem w tekście. To ona podpowiedziała mi także, aby napisać opowiadanie o powstańcu warszawskim, z którego wynikało przesłanie mówiące o tym, aby za wszelką cenę unikać wojny.
Czy planuje Pan wydać kolejną książkę?
W najbliższym czasie planuję wydanie poradnika dotyczącego inwestowania, oszczędzania i zarządzania domowymi finansami. Przymierzam się także do napisania swojej pierwszej powieści. Zatytułuję ją „Czarne reverso”. Będzie to kryminał z ekstremalną wspinaczką i finansami w tle. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oba tytuły pojawią się na rynku w przyszłym roku.
I na sam koniec – jaka była Pana ulubiona książka w okresie dzieciństwa?
Hmm, muszę się zastanowić. Pamiętam, że będąc małym zaczytywałem się w Koziołku Matołku Kornela Makuszyńskiego. Podobno lubiłem – tak twierdzą rodzice – książki i filmy o Pippi Pończoszańce, czyli postaci wykreowanej przez Astrid Lindgren. Z mniej popularnych tytułów do gustu przypadła mi książka „Uwaga! Czarny Parasol!”, która wpadła w moje ręce, kiedy miałem dziewięć czy dziesięć lat. Wtedy po raz pierwszy zdarzyło mi się zarwać nockę, prawie w całości poświęcając ją na lekturę.
Dziękuję za rozmowę!
„Szymon i Kuba ruszają na ratunek”
https://www.facebook.com/szymonikuba/