Remigiusz Grzela – dziennikarz urodzony w Starogardzie Gdańskim. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, gdzie wykładał między innymi „kulturę wywiadu” i reportaż. Autor książek non-fiction: Rozum spokorniał, Bagaże Franza K., czyli podróż, której nigdy nie było, Nauka a polityka, Hotel Europa, Wolne; wywiadów-rzek: z Marianem Kociniakiem Spełniony oraz prof. Joanną Penson Było, więc minęło (nominacja do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej). Napisał także powieści: Bądź moim Bogiem, Złodzieje koni oraz biografię reporterską Wybór Ireny. Autor wystawianych sztuk i adaptacji teatralnych. Dwukrotny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Więcej informacji o autorze: http://remigiusz-grzela.pl/

Najnowsza powieść autora „Obecność. Rozmowy” (kliknij, by przeczytać recenzję), opublikowana nakładem Wydawnictwa Drzewo Babel, to zapis spotkań z osobami, których bliscy odeszli. W najnowszym tomie Remigiusza Grzeli Krystyna Janda wspomina swojego męża, operatora Edwarda Kłosińskiego, Leszek Sankowski opowiada o swojej żonie Teresie Torańskiej, Alicja Kapuścińska relacjonuje wspólne lata z Ryszardem Kapuścińskim, a sylwetkę Marka Edelmana szkicuje jego przyjaciółka Paula Sawicka.

Śmierć to jedyna rzecz, która wszystkich nas dotyczy, a równocześnie wydaje się, że robimy wszystko, by ją zakrzyczeć, bo nie pasuje do kolorowego obrazka. Skąd u Pana potrzeba, by rozmawiać o tych, którzy odeszli, z ich najbliższymi?

Muszę mieć powód, często osobisty, żeby podjąć jakiś temat. Dwa lata temu na czerniaka złośliwego zmarła moja agentka i przyjaciółka, Agata Kabat. Wiele jej zawdzięczam. W tym samym czasie odchodziła też Teresa Torańska, wspaniała dziennikarka, mistrzyni wywiadu, postać dla mnie ważna. W tych miesiącach, kiedy odchodziły, wielokrotnie z nimi rozmawiałem, również na tematy ostateczne. Po śmierci Teresy zacząłem odwiedzać Leszka, jej męża i nagrywać rozmowy. Wiedziałem, że taką książkę rozmów o śmierci, a właściwie – jak ktoś mi niedawno uświadomił – o miłości napiszę. Powstawała długo, ale jest.

Czym się Pan kierował, wybierając rozmówców do książki Obecność? Były ściśle określone kryteria czy może element tzw. przypadku także odegrał jakąś rolę?

Część z tych rozmówców znałem dobrze, widziałem ich zmagających się ze stratą, z trudnymi doświadczeniami, szukających obecności. Ale książka jest książką, a nie tylko zbiorem rozmów na jeden temat. Musiała mieć swoją dramaturgię, swoje napięcia, a rozmowy musiały ze sobą prowadzić dialog. Szukałem kogoś, kto odnalazł kogoś bliskiego po latach, bo potrzebowałem rozmowy o pamięci. Tak trafiłem na Rutę Wermuth-Burak, która odnalazła po pięćdziesięciu latach swojego brata. Mówi też o nocy spędzonej w lesie, kiedy razem z rodzicami przez wyrwane belki w wagonie jadącym do obozu koncentracyjnego wyskoczyła na „wolność”. Po tym tekście jest rozmowa z Zuzanną Janin, artystką, córką malarki Marii Anto. Opowiada, jak mama – jako dziewczynka – była w podobnym transporcie odbitym przez partyzantów i spędziła noc w lesie. A potem całe życie malowała ten las, dziwne stwory, jakie żyły później w jej wyobraźni. Rozmowa z Zuzanną Janin przyszła na końcu. Wiedziałem, że brakuje mi czegoś, co tę książkę dopowie – jakiejś metafory. Zuzanna jest artystką, która sama przeżyła a nawet zainscenizowała własny „pogrzeb”. Znaliśmy się, ale dopiero kiedy któregoś dnia powiedziała mi przez telefon: „Moja mama całe życie malowała tamten las”, zrozumiałem, że na tę rozmowę czekam. Książkę zamyka rozmowa z Julią Hartwig o wdzięczności za życie, bo książka musi mieć puentę. I obecność też. To precyzyjna książka, nie ma w niej przypadku poza krzyżowaniem losów – moich i cudzych, poza krzyżowaniem się ścieżek.

Czy trudno było Panu uzyskać zgody rozmówców na szczere rozmowy dotyczące śmierci najbliższych im osób?

Do moich rozmówców wracałem. To nie były jednorazowe spotkania. Szukałem w tych rozmowach. Być może moi rozmówcy mieli poczucie chaosu, bo sam nie wiedziałem, czego dokładnie szukam. Czasem jakiejś opowieści albo zdania. Szczerość nie jest łatwa, a ja jestem szczęśliwy, że moi rozmówcy zdecydowali się ze mną swoimi emocjami, swoją prywatnością podzielić. Jeżeli mówili, to wiedzieli po co. I że może powstać książka, która mówi o czymś naprawdę, poważnie, coś próbuje zrozumieć, o coś zapytać. To była obustronna przygoda.

Jak należy rozumieć tytuł Pana najnowszej książki? Chodzi o paradoksalną obecność tych, którzy odeszli, czy o obecność tych, którzy pozostali? A może jest jeszcze inny klucz do interpretacji tego tytułu?

Można rozumieć jako obecność Nieobecnych, i obecność w nas. Ale pewnie to najbardziej książka o nas, którzy Tu zostajemy. A nasi bliscy są tyle i tak długo jak bardzo i jak długo są w nas. Więc zapisywałem tę naszą obecność i tę ich nie-obecność. Jest fenomenalny dokument o Marinie Abramović „Artystka obecna”. Film wokół jej życia ale przede wszystkim jej projektu spotkania. Przez wiele godzin, przez wiele tygodni siadała w muzeum, za stołem, nieruchomo. Ludzie przychodzili, siadali naprzeciw. Patrzyli sobie w oczy. Mówili do siebie bez słów. I to jest taka metafora, którą wciąż miałem w głowie, kiedy pracowałem nad tą książką. I nie ukrywam, stąd też tytuł.

Z jednej strony bohaterowie Pana książki odeszli, z drugiej strony lektura Pańskiej książki dowodzi, że nie przeminęli zupełnie. Na ile był to Pana świadomy zamiar, by wybrane postaci zachować od niepamięci?

Tylko pamięć jest ważna. Tylko zapisane istnieje. Otaczamy się przedmiotami, zapisana jest w nich przeszłość, ale często nie znamy ich historii albo nie znamy dobrze. Mam obsesję, by jak najwięcej uratować, jak najwięcej zapisać. Kiedy pracowałem nad książką o niezwykłej Irenie Conti, która kiedyś była Ireną Gelblum i w sądzie hipotecznym oglądałem akta majątków należących do jej rodziny, z tych akt wprost wysypywały się imiona, nazwiska, już nic nikomu nie mówiące. Ale skrupulatnie je do książki przepisałem. Nie wiem, kim są ci ludzie – napisałem – ale już raz przeminęli, skoro na nie trafiłem, to niech są przynajmniej tu, w książce.

Zamieszczone w Pana najnowszej książce rozmowy są momentami trudne, bolesne, bardzo osobiste. Czy do takich wywiadów można się w ogóle przygotować? Jak je przeprowadzić, by nie popaść w banał lub patos?

Chyba nie można się dobrze przygotować. To kwestia empatii. Jestem dziennikarzem, tylko dziennikarzem, więc muszę pamiętać aby nie narażać moich rozmówców na jakieś autoanalizy. Nie jestem psychologiem ani terapeutą. Taką rozmową raczej nikomu nie pomogę i nie mam takich ambicji. Dlatego, kiedy zbliżaliśmy się do momentów emocjonalnie trudnych, kiedy widziałem na przykład łzy w oczach (a często sam je miałem), wycofywałem się na bezpieczną odległość i zmieniałem temat. Trzeba wiedzieć, gdzie jest granica. I uszanować.

W tomie Obecność przywołuje Pan po raz kolejny w swojej twórczości poruszające historie żydowskie z czasów drugiej wojny. Jaka intencja przyświecała Panu, by także i ten obszar zagadnień umieścić w najnowszej książce?

Wszyscy jesteśmy Dziećmi Holocaustu. To, co się stało w czasie II wojny światowej jest tak niewyobrażalne i bolesne, że mam poczucie – nigdy nie może zostać zapomniane i przemilczane. Kiedy słyszę, że już dosyć na ten temat, cały się w sobie buntuję. Nigdy dosyć. Wiele moich książek osnutych jest wokół tego tematu. Zacząłem w zbiorze rozmów „Rozum spokorniał”, gdzie Ryszard Horowitz mówi o Auschwitz (był tam jako dziecko) i jak to w nim było zawsze i jak bał się po latach będąc przejazdem niedaleko pojechać do Muzeum. Nie tylko w tej rozmowie podjąłem temat wojenny. Również w rozmowie z Hanną Krall. A potem ciągle wracałem. „Bądź moim Bogiem” – powieść wokół losów śpiewaczki warszawskiego getta Wiery Gran, napisana za jej życia. Zbiory rozmów „Wolne” i „Hotel Europa”. A historia sióstr Franza Kafki i jego miłości Dory Diamant, opisana w „Bagażach Franza K.”? Najbardziej temat żydowski obecny jest w mojej książce „Wybór Ireny” o bohaterce Żydowskiej Organizacji Bojowej, która po latach wymazała swoją przeszłość. W książce „Obecność”, która jest nie tylko o śmierci, ale też o tożsamości i pamięci, temat ten jest ważny. Joanna Sobolewska-Pyz, szefowa Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu mówi o tym, jak ważne są groby. Bo jak nie ma grobów rodziców, to gdzie pójść? Jak odpowiedzieć sobie na pytanie: skąd jestem? I gdzie jest moja rodzina?

Obecność to książka o pielęgnowaniu obecności zmarłych. Po co, Pana zdaniem, pielęgnujemy pamięć o tych, którzy odeszli? Do czego jest nam to potrzebne?

To potrzebne bardziej nam, niż IM. Pokazuje, że nasz fragment jest zawsze skończony. Puenta jest znana. Żeby zrozumieć, jaką wartość ma życie, trzeba pielęgnować pamięć o tych, którzy odeszli. Oni wszyscy, z którymi mieliśmy większy kontakt, są w nas. Jakoś nas zmienili, wpłynęli na naszą świadomość, na to, jak postrzegamy świat. Nie ma nas bez naszych zmarłych. To banalne, ale tak często w ogóle o tym nie myślimy.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że Obecność była jedyną książką, nad którą pracował Pan dłużej, niż sobie wcześniej założył. Z czego wzięło się to opóźnienie oraz co stanowiło dla Pana największą trudność przy tworzeniu tego zbioru?

Moja agentka prosiła mnie, abym tak więcej nie mówił. Podobno wydawcom, którzy chcą ze mną pracować to się może nie podobać. Więc dodam, że jestem terminowy. Tutaj musiałem czekać, bo książka formowała się, miała wyjść poza wspomnienie, miała stać się metaforą. Szukałem, a właściwie czekałem. Aż pojawiła się Zuzanna Janin, o czym mówiłem wcześniej. Ta książka miała swój rytm, potrzebowała więcej czasu.

I ostatnie pytanie: Czy po Wyborze Ireny i najnowszej Obecności planuje Pan może coś o lżejszym ciężarze gatunkowym? Nad czym pracuje Pan w tej chwili?

Parę osób mnie o to pytało. Może ciężar moich zainteresowań jest tak dojmujący. Ale przecież moje książki nie są pozbawione humoru. Nawet w mroku staram się znaleźć coś jasnego. Mam poczucie, że i „Bądź moim Bogiem” i „Złodzieje koni”, czyli obie moje powieści mają dużo humoru, choć są na poważne tematy. W tej chwili pracuję nad książką „Krafftówna w Krainie Czarów” – to rozmowy z panią Barbarą Krafftówną, legendarną aktorką, która zagrała w dwóch moich sztukach „Błękitny diabeł” i „Oczy Brigitte Bardot”. Ale to też książka o epoce. Również o wojnie. Nie uciekam przed swoimi tematami. Choć sam nie jestem człowiekiem bardzo poważnym. Dostrzegam humor na każdym kroku. Wczoraj byłem u laryngologa w związku z chorym uchem. Dostałem receptę i zalecenie pani doktor – antybiotyk w tabletkach (napisała „raz dziennie do ucha prawego”) i krople do oczu (trzy razy dziennie do ucha). I teraz, czy się pomyliła z tymi tabletkami i mam je połykać? Jeśli tak, to jak im wytłumaczyć, że mają leczyć jedynie ucho prawe? A jeśli się nie pomyliła, to co? Są rozpuszczalne? Pani w aptece pyta, czy potrzebuję osłonowy probiotyk, bo nie jest zapisany. – Po co? Przecież jak rozpuści się w uchu, to nie podrażni wątroby? Kiedyś na próbie do mojej sztuki reżyser kichał i kichał. W końcu mówi: „To z powodu kurzu”. Pani Barbara Krafftówna na to: „Ależ ja już się dzisiaj trzepałam”… Nie wiem, opowiadam to pani Ewelino, bo jakoś chciałem Czytelnikom zrekompensować trudne tematy, o których rozmawiamy. 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ewelina Tondys

Fot. Zosia Zija i Jacek Pióro