Joanna Roś: Czytając słowa Boba Dylana, że doskonały tekst piosenki folkowej to cała powieść zawarta w czternastu wersach, myślałam o Twoich wierszach, które są niemalże jak traktaty filozoficzne, często niewychodzące ponad taką ilość słów, jaką można zawrzeć na pocztówce albo wygrawerować na medalionie. Gdzie leży granica pomiędzy filozofią a poezją?

Michał Sokołowski: Filozofia, religia i sztuka zawsze wydawały mi się w pewien sposób pokrewne. Wszystkie stanowią próbę odniesienia się do rzeczywistości i naszego doświadczenia, wyrażenia ich sensów i znaczeń. We wszystkich może chodzić o poznanie samego siebie, osiągnięcie harmonii z otaczającym światem i zintensyfikowanie doświadczenia egzystencji. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma między nimi żadnych różnic i granic. Ale sztuka, nawet niebędąca filozofią par excellence, jeśli wypływa z naszych uczuć i przeżyć (naturalnie nie chodzi o przenoszenie naszego życia na sztukę w skali 1:1), stanowi pewnego rodzaju filozofię życia i codzienności.

Joanna Roś: Z Twojej poezji przebija wołanie o świadome i uważne życie – czy jakieś postaci literackie, poeci czy pisarze, rozbudziły lub wspierały w Tobie to fundamentalne dla Twojej twórczości „wołanie”?

Michał Sokołowski: Mógłbym podać wiele nazwisk pisarzy i poetów. Skupiając się tylko na zagranicznych, mogę wymienić następujące nazwiska: Milan Kundera, Gabriel Garcia Márquez, Kurt Vonnegut, Philip Roth, Michel Houellebecq, Thomas Berhnard, Virgina Woolf, Iris Murdoch, choćby Dylan Thomas, Charles Bukowski, Paul Celan, Josif Brodski, Fernando Pessoa, twórcy haiku tacy jak Matsuo Basho, Yosa Buson czy Kobayashi Issa. Nie wiem, czy można znaleźć dla nich wszystkich jakiś wspólny mianownik. Myślę, że nacisk, jaki staram się kłaść na uważne i świadome życie, wynika także z mojego zainteresowania zen.

Joanna Roś: Wytańczyliśmy na naszych ciałach siebie poza sobą. Kiedy natknęłam się na te słowa w jednym z Twoich wierszy, przyszła mi do głowy kultowa piosenka Leonarda Cohena – Dance me to the end of love. Czy cenisz sobie teksty tak zwanych „poetów” rocka, Patti Smith, Jima Morissona czy wspomnianego wcześniej Dylana?

Michał Sokołowski: Poezja i muzyka zawsze były sobie w szczególny sposób bliskie. Od wędrownych pieśniarzy, przez trubadurów, do poezji śpiewanej czy poetów rocka. Leonard Cohen w końcu wziął się za muzykę, bo nie był w stanie wyżyć z literatury. Tak, Cohen właśnie, jak i wspomniana przez Ciebie Patti Smith, są mi bardzo bliscy, tak muzycznie, jak i tekstowo. Myślę, że muzyka daje zupełnie nowe możliwości wyrażania swojej poezji i dotarcia do innego, i nie ukrywajmy, znacznie szerszego grona odbiorców.

Joanna Roś: Nie boisz się pisać o sekundzie wieczności. Co chroni wiersz przed kiczem, gdy poeta używa fraz tak dobrze znanych?

Michał Sokołowski: Myślę, że w różny sposób można rozumieć samo pojęcie „kiczu”. Czy „kicz” to coś tandetnego, ckliwego albo banalnego samo w sobie, czy też jedynie wydające nam się takim, ze względu na pewne „wytarcie” językowe albo nadużywanie? Sądzę, że to dwie różne sprawy. Uznając pewne frazy, zwroty albo porównania za kicz, musimy sprecyzować, czy tyczy się to faktycznie samej ich istoty, czy tylko epigońskiego ich stosowania. Czy kiczem były już wtedy, gdy ktoś napisał je po raz pierwszy (autorstwo takich fraz jest zresztą zazwyczaj niemal niemożliwe do ustalenia), czy uznajemy je za takie, ze względu na późniejszą częstotliwość używania? W rzeczywistości, w tym drugim przypadku, za przyczynami popularności pewnych fraz, zwrotów itd. może stać czasem ich niezwykła trafność, piękno i prostota.

Zdaję sobie jednak sprawę, że używanie takich fraz jest problematyczne i nie chcę pochwalać „wygodnictwa” językowego, przejawiającego się w bezrefleksyjnym sięganiu po nie. Twórca posługujący się słowem musi być wrażliwy na język, powinien unikać stosowania jakichkolwiek słów, fraz i zwrotów w sposób bezrefleksyjny.