Pisarz Arios Fioretos opowiadał kiedyś, jak w Szwecji obserwował swoją austriacką matkę i greckiego ojca posługujących się obcym językiem. Sprawiało to zawsze wrażenie niepasującego ubrania. Gdzieś wystawał łokieć, gdzie indziej było za krótko. Przez co język nie był nigdy dla niego czymś naturalnym, oczywistym. Zna Pani ten dystans, stosuje go Pani jako pisarka?

Z biegiem czasu mam prawdopodobnie mniej tego dystansu, bo żyję tu i moim codziennym językiem jest niemiecki. Jednak analogia Ariosa jest prawdą, chociaż niektórzy już jej sobie nie uświadamiają. Postrzegam to jako potencjał, nie jako utrudnienie. Podczas pisania zanurzam się tak głęboko w historie, że potrzebuję każdego środka dystansującego, jaki jest mi dostępny. A niemiecki jako język wyuczony umożliwia mi ten dystans, chociaż świadomie nie odczuwam tego w ten sposób.

W Pani sztuce „Druga kobieta” i w postaci Amy pojawia się mocna krytyka Zachodu i zachodniego, pełnego stereotypów spojrzenia na Wschód. Czy jest to zgodne z Pani doświadczeniami Gruzinki w Niemczech?

To zależy od tego, w jakich kręgach ktoś się obraca i jakim statusem dysponuje. Podczas studiów chwytałam się wielu prac, które uświadomiły mi system klasowy. Kiedy posiadam firmę, trzydziestu pracowników, nieograniczone prawo pobytu i zarabiam dobrą kasę, jest obojętne, czy pochodzę z Gruzji czy z Hesji. Najpierw powierzchowność. W Niemczech „pochodzenie” odgrywa bardzo istotną rolę. Ciągle jestem o nie pytana. Odnoszę się do tego z wyrozumiałością. Ale miałam też szczęście, ponieważ pracuję w branży artystycznej. Byłoby zupełnie inaczej, gdybym pracowała jako sprzątaczka, albo gdzieś na zmywaku w piwnicach restauracji. Respekt i integracja przebiegają zgodnie ze statusem, kwotami podatków. To mówi wiele na temat społeczeństwa. Twoje prawo do zatrzymania się w tym kraju ma zawsze coś wspólnego z pieniędzmi. Ciągle musisz udowadniać, w jaki sposób rewanżujesz się państwu.

W takich fragmentach Pani powieść jest bardzo realistyczna. Ale twierdzi się też często, że przekracza Pani granice rzeczywistości, na przykład gdy Stasia widzi w ogrodzie umarłych grających w karty, albo gdy głosi, że rodzinna recepta na gorącą czekoladę jest przeklęta. Ja to przekroczenie widzę raczej w fakcie wmuszania Pani postaciom takiego losu, który sprawia, że na końcu każda z nich jest nieszczęśliwa.

Wiąże się to z czasami, które opisuje. Owo „i jeszcze tego tylko brakowało” podczas opisywania przeze mnie sceny gwałtu jest aroganckie. To spaczone spojrzenie na świat w zachodnim stylu zgodnie z mottem: „Wiem, co się dzieje na świecie, ale patrząc na to z perspektywy moich czterech ścian to niemożliwe”. Historie rodziny Jaschi i Eristavi są fikcyjne, ale ich podstawy realne. Co druga Gruzinka, która przeżyła tamte czasy, ledwie lata 90… trudno byłoby uwierzyć, jakie historie się na ten temat słyszało. W 2008 roku miałam spotkanie, w czasie gdy akurat wybuchła wojna. Absurdalnie świętowaliśmy. W takim nastroju obcy ludzie zaczęli nagle spowiadać się sobie nawzajem ze swych historii. Było tam to wszystko i jeszcze wiele gorszego. Nie robiłam nic innego prócz podążania za tymi tapetami w tle i zdrapywaniem z nich kolejnych warstw. Zresztą element nierealności jest dla mnie tak samo realny. Sytuacja z czekoladą nie jest przecież przedstawiona jako fakt, tylko jako przekonanie Stasi. Rodzina mówi, że Stasia zwariowała. To czytelnik musi zadecydować, w co uwierzyć. Czekolada jest dla mnie metaforą.

Metaforą czego?

Długo zajmowałam się zagadnieniem przeznaczenia. Zadawałam sobie pytanie, w jaki sposób w dyktaturze takiej jak Związek Radziecki w ogóle było możliwie samostanowienie. Ta pokora wobec losu wśród ludzi jest po dziś dzień jednym z najpoważniejszych problemów gruzińskiego społeczeństwa, to oczekiwanie na Mesjasza. Najpierw był to Kreml, potem Schewardnadze. Na początku są wiwaty na cześć zwycięzcy, który następnie w ciągu dwóch lat ma przemienić cały kraj w raj, a jeśli tego nie dokona, podziw raptownie zmienia się w nienawiść. Chciałam się dowiedzieć, skąd bierze się to infantylne zachowanie. Gruzja przez siedemdziesiąt lat nie mogła stanowić sama o sobie, jest dzieckiem tamtych czasów. Było dla mnie ważne, aby na samym końcu zbanalizować mit czekolady, tak samo jak wymieniam nazwiska Stalina i Berii dopiero wtedy, gdy widma już zniknęły. Żywię nadzieję, że człowiek jest w stanie wpływać na swój los. Ale to pozostaje otwartym pytaniem.

Wracając raz jeszcze do zachodniego odrzucenia rzeczywistości – opowiada Pani o jeszcze innym wariancie, mianowicie o takim, że wyobrażenia Amy o Wschodzie są okropne: szarość, smutek, nawet seksu brak. Czy nie jest również odrzuceniem rzeczywistości zakładanie, że w strasznych czasach brak miejsca zarówno na szczęście jak i piękno? Dlaczego tak oszczędnie operowała Pani momentami szczęścia?

Nie zarządzam przecież postaciami. W Pani ustach brzmi to jak rozgrywka szachowa. Jako autorka nie dysponuje taką swobodą. Postaci rozwijają własną logikę, którą muszę podążać. Byłam na przykład bardzo przywiązana do Kitty. Ale jestem wielką fanką konsekwencji i w pewnym momencie konsekwentnym było, aby weszła do wody. Taki Kostja nie popełniłby samobójstwa, ale ona owszem. Przy czym było dla mnie istotne, aby jej ostatnie myśli krążyły jedynie wokół szczęścia. Tego typu presja jest szczególna istotna dla tej powieści, ponieważ to realna historia dyktuje jej fabułę. Nikt też nie będzie przez 1200 stron czytał o tym, jak to wszyscy są szczęśliwi.

Już w Pani drugiej powieści „Łagodny bliźniak” pojawia się równoległe pytanie: czy powinno się zapomnieć o starych historiach, aby móc rozpocząć nowe, czy też należy pamiętać, aby móc żyć dalej? Po raz kolejny zajęła się Pani tą kwestią. Znalazła Pani odpowiedź?

Zapomnienie jest złudzeniem. W dobrym sensie zapomnieć można jedynie o tych rzeczach, z którymi jest się pogodzonym, o tych, które się zamknęło. Wyparcie nie jest na dłuższą metę niczym dobrym. Istnieją jednak określone sprawy, których nie można zapomnieć. Niektórzy ludzie zbierają potem latami rozrzucone odłamki swego życia.

W postaci Brilki wyraźnie manifestuje się lęk przed śmiercią. Niza opowiada na przekór temu lękowi, a więc całkiem klasycznie na przekór śmierci?

W przypadku Brilki na powierzchnię wychodzi to, co inny zamietli pod dywan. Właśnie dlatego, że nikt nie opowiadał jej rodzinnej historii. Nie wiem, czy opowiadanie na przekór śmierci jest głównym powodem dla którego robi to Niza, ale zdecydowanie dominującym w tej powieści.

Wyraziła się, że chce przerwać klątwę ciążącą na rodzinie. Czy opowiadanie posiada taką moc?

Nie znam chyba niczego innego, co potrafiłoby oddziaływać z taką siłą jak opowiadanie. Również po sukcesach serii HBO można dostrzec współczesną tęsknotę za epickością. Opowiadanie niczym oddychanie jest częścią naszej egzystencji. Chodzi o przekazywanie dalej, opierają się na tym społeczeństwa, jak również każde pojedyncze życie.


Wywiad zamieszczony dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego.